Google i jego "widzi mi się"

Czyli jak naprawdę działa algorytm najpopularniejszej na świecie wyszukiwarki. Czy w swojej wyszukiwarce internetowy gigant z Mountain View serwuje internautom neutralne wyniki, wyłonione za pomocą algorytmów na podstawie trafności występowania na danej stronie szukanej frazy, ich popularności i innych obiektywnych kryteriów? Okazuje się, że tylko po części. Firma wcale nie kryje tego, że dużo zależy od jej własnego zdania na temat danej witryny.

Wyszukiwarka Google opiera swoje działanie przede wszystkim na "automacie", który za pomocą odpowiednich algorytmów analizuje zawartość stron i nadaje im stosowną rangę (tzw. PageRank). Ta zaś ma bardzo duży wpływ na kolejność odnośnika do witryny w wynikach wyszukiwania – im ten wskaźnik większy, tym strona znajduje się wyżej (w porównaniu do innych stron pasujących do wpisanej frazy równie dobrze).

System rang jest o tyle użyteczny dla internautów, że pozwala im szybciej dotrzeć do popularnych miejsc w sieci. Gdyby nie on, zbyt często mogłoby się zdarzyć, że pierwszymi wynikami byłyby odnośniki do mało użytecznych stron, forów internetowych czy różnych dziwnych witryn, w treści których akurat znajdowało się szukane wyrażenie.

Mimo wszystko algorytmy klasyfikujące witryny nie są idealne. Szczególnie uwidoczniło się to, gdy kilka lat temu najwyżej w wynikach wyszukiwania zaczęły pojawiać się strony rzeczywiście popularne, ale raczej w sposób negatywny. Dla przykładu: wystarczyło, że odnośniki do jakiegoś sklepu internetowego pojawiały się często na forach internetowych z rekomendacją "unikajcie tego jak ognia!”, a system klasyfikował taką witrynę jak najlepiej, patrząc na jej "popularność". Oczywiście komentarza przy odnośniku algorytm nie był w stanie zinterpretować.

W tym właśnie momencie Google postanowiło wziąć sprawy w swoje ręce i zaczęło "ręcznie" ustawiać PageRank niektórych witryn internetowych, na przykład takich jak w przykładzie sklepów o złej sławie. Zabieg okazał się też bardzo przydatny również w momentach, kiedy rozmaite organizacje i sądy zarzucały właścicielowi najpopularniejszej na świecie wyszukiwarki ułatwianie dostępu do treści niemoralnych, nielegalnych lub po prostu komuś nieodpowiadających. Przykładem może być niedawny zarzut organizacji zrzeszających muzyków i filmowców, że po wpisaniu w wyszukiwarkę Google słowa "torrent", jako drugi pojawia się odnośnik do miejsca, gdzie Kapitan Hak wraz z Krwawą Marry wygrzewają się na plaży do góry brzuchem.

Przedstawiciele firmy z Mountain View przyznają całkiem otwarcie, że rzeczywiście to co serwuje nam na co dzień wyszukiwarka Google przechodzi wcześniej (w jakiejś części) przez kontrolę strażników prawa, etyki i moralności, czyli obiektywizmie nie może być mowy. Według Matta Cuttsa z Google, służy to jedynie poprawieniu jakości wyników wyszukiwania i ich dopasowania do fraz wpisywanych przez internautów. W zasadzie powinniśmy się więc z tej całkiem ludzkiej ingerencji i subiektywizmu cieszyć.

Z drugiej zaś strony pewnie wszyscy pamiętają niedawno wystosowaną notkę Komisji Europejskiej, która poinformowała o rozpoczęciu dochodzenia w sprawie domniemanego sztucznego zwiększania rangi serwisów należących do internetowego giganta i jednoczesnemu zmniejszaniu wartości wyników odnoszących się do konkurencji Google'a. Skoro jednak specjaliści firmy (na przykład ci od marketingu) uznali takie witryny za w jakiś sposób gorsze, dlaczego nie mieliby poprawić działania algorytmu klasyfikującego? Co za różnica czy chodzi o stronę z Redmond, Cupertino, czy Mountain View. W każdym przypadku automat może się pomylić.

Źródło: The Register