PDA

Zobacz pełną wersję : bitwa pod Grunwaldem



neU
29-05-2008, 20:36
Przed bitwa pod Grunwaldem spotykają sie obie armie. Zadowoleni z tego,
ze sie wzajemnie odnaleźli urządzają imprezkę. W krzyżackim obozie
wszyscy urznięci w trupa, klina klinem popychają, sytuacja trwa kilka dni.
Pewnego poranka budzi sie Wielki Mistrz Ulryk von Jungingen i odbierając
podawana mu flaszkę, pyta sługi:
- Co to my dzisiaj mamy?
- Dzisiaj ma być bitwa, Wielki Mistrzu...
- O k...a... - powiedzial skacowany Mistrz przecierając twarz.
Gdy już po paru głębszych Mistrz zaczął kontaktować, doszedł do wniosku,
ze zamiast wymordowywac sie wzajemnie można by wystawić do walki po
jednym rycerzu z obu stron i wygra ta strona, której rycerz zwycięży.
Nie będzie musiało tylu ginąc. Jak pomyślał - tak zrobił.
Wysłali wiec kolesia z dwoma mieczami (czy dwóch gości z jednym
mieczem?) z poselstwem do Polaków. A tam... balanga na całego! Trzeba
znaleźć Jagielle! Po pewnym czasie odnaleźli go w koncu najebanego w
stogu siana. Przystał na wszystko co mu powiedzieli...
Teraz trzeba wybrać odważnego do walki. Krzyżacy nie mieli z tym
większego problemu - wybrali oczywiście Zygfryda de Loewe -
najmężniejszego z mężnych. Byl to rycerz z drewna nie strugany. 3,80
wzrostu, 2,40 w barach. Teraz trzeba znaleźć dla niego konia. Niestety,
jakiego by nie przyprowadzili, to albo sie załamywał albo Zygfryd
kolanami o ziemie szorował... Sytuacja beznadziejna. Na szczęście Wielki
Mistrz miał znajomości u Hannibala.
-Masz tu ode mnie tego sloniokonia - na pewno będzie dobry.
Rzeczywiście, teraz to Zygfryd nawet stopami ziemi nie dotykał. Kolejny
problem to miecz: szukają i szukają, ale żaden nie jest dobry.
Największy miecz jaki znaleźli w całych Prusach to Zygfryd w trzech
palcach trzymał! To przecież bez sensu! Poszli wiec do kowala, aby wykuł
odpowiednie oręże. Kowal wykuł najpotężniejszy miecz jaki istniał -
siedmiometrowy! Zygfryd zważył go w reku, jak machnął, to za jednym
zamachem ściął 14 dębów! No, tym to mogę walczyć!
Pozostała jeszcze zbroja. Jakiej by nie znaleźli to albo za mała, albo
jakaś taka lekka... Ostatecznie stary znajomy kowal wykuł odpowiednia
zbroje dla Zygfryda. Zajebista plytówka - pasowała jak ulał, zdobiona
zlotem i nader wszystko wytrzymała. Zygfryd był gotowy do walki. Tymczasem w obozie Polaków ten sam problem. Jagiełło szuka ochotnika,
ale nikt sie nie zgłasza. Król postanawia wziąć ich sposobem - polewa
dodatkowa porcje miodu (wiele razy). Niestety, nawet totalnie najebani
nie chcą walczyć. Jagiełło poszedł do starego druha - Zawiszy Czarnego.
Niestety, ten nie byl skory do opuszczania domu.
- Ubrudzę sie tylko, jeszcze może mi sie coś stać... Daj mi spokój!
Kolejny był Macko z Bogdańca - ale ten również nie był chętny.
- Tu Jagienka na mnie czeka, a ja sie będę gdzieś po jakiś polach bitwy
chędożył? Nie ma mowy!
Następny Jurand - ale ten ma oczy wyłupane! BEZNADZIEJA! Załamany Król
wziął sznur i poszedł do lasu sie powiesić. Idzie i nagle widzi: jakiś
kurdupel - metr dwadzieścia - konus taki, ubrany w marna skórzana
kurteczka, z zardzewiała szabelka u pasa, opiera sie o drzewo i napruty
jak worek... spawa. U Króla pojawiła sie iskierka nadziei, takie małe
światełko w tunelu. Podchodzi i pyta, czy ten sie zgodzi na walkę.
- No pewnie! - odpowiedział napierdolony totalnie głos. Nie był w stanie
powiedzieć nic więcej.
Teraz trzeba go wyposażyć. I tu problem. Jakiego konia by nie znaleźli,
to dla małego Polaczka olbrzym. Nie utrzymałby go nawet. Olali sprawę.
Teraz miecz. Niestety, nawet najmniejszego nie był w stanie unieść.
Wyluzowali. Jeszcze zbroja. Ale jakiej by nie przynieśli, to dla naszego
bohatera jak dom wielka - popijawy by mógł w środku urządzać. Dali se
siana. Zostawili mu tylko to co miał - cienka skórę i przerdzewiałą
szabelkę. Na koniec poprosili tylko o jedno:
- Po wszystkim możesz robić co chcesz, ale w dzień bitwy, na Boga,
przyjdź trzeźwy!
Słonce wzeszło, obie armie stoją naprzeciwko siebie. Z szeregu
krzyżackiego wylania sie wspaniały rycerz. Ale gdzie Polak???... Szukają
go i szukają. W końcu znaleźli - oczywiście nawalony jak dzwonek.
Mimo to tanio skóry nie sprzedamy. Cuca go i wypychają.
Na ugiętych nogach, zataczając sie wychodzi na pole bitwy. Naprzeciw
niemu wielki Zygfryd de Loewe w błyszczącej zlotem zbroi, z wielgachnym
mieczem, na potężnym sloniokoniu. Spina wierzchowca i rusza do ataku.
pędzi z ogromna prędkością, ziemia drzy pod kopytami sloniokonia, drugie
słońce błyszczy na złotej piersi Zygfryda (wielki miecz zasłania to
pierwsze).
Jagiełło wytrzeźwiał natychmiast i pojął co zrobił. "Ja pier....!
Przecież on zaraz zmiażdży naszego i wpadnie w nas - rozniesie nas w
puch. Jesteśmy już martwi!" - pomyślał zasłaniając twarz.
- W NOGI, k...a, W NOGI!!! - krzyczy Król i wszyscy rura gdzie popadnie.
Zygfryd de Loewe na swym sloniokoniu wpada na kurdupla Polaka - huk,
trzask, uniósł sie tylko kurz i dym...
Wielki Mistrz podjeżdża na miejsce potyczki, aby pogratulować swojemu
zwycięstwa. Kurz opada, a tu straszny widok: sloniokon leży z obciętymi
nogami, paręnaście metrów dalej Zygfryd (cale piszczele ma pokrwawione),
a Polak, tak schlany, ze ledwo stoi na nogach mówi:
- Gdyby król nie kazał "W NOGI", to bym cię k...a zajebał..."